środa, 9 marca 2016

O stopniach instruktorskich. List do Rady Naczelnej

Na fanpejdżu Rady Naczelnej ZHP padło hasło do braci instruktorskiej o wysłanie uwag o systemie stopni instruktorskich. Załączam niżej list, który im wysłałem. Rada już się spotkała i z niecierpliwością czekam na ich wnioski!

Blog początkowo miał być o prawie harcerskim, ale nie tylko o nim mam ochotę pisać. Zaczynamy transformację!

Kurson
Szanowna Rado,
Przeczytałem przed chwilą Wasz apel na fb i chciałbym, choćby i na ostatnią chwilę, podzielić się moimi spostrzeżeniami.

PWD
Zdobywałem ten stopień w ramach poprzednich wymagań, zamknąłem próbę po roku mając 20 lat. Kurs przewodnikowski (wtedy nieobowiązkowy) poprzedzający otwarcie próby był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Skupiał się na idei bycia instruktorem, na misji ruchu harcerskiego; budził w nas, kursantach, ducha do działania, tworzył liderów z prawdziwego zdarzenia.
W styczniu tego roku prowadziłem kurs pwd dla (średnio licząc) 17-latków i brakowało mi głębszych rozmów o wspomnianych idei i misji. Trudno porozmawiać o odpowiedzialności instruktora z młodymi ludźmi, świeżo na harcerskiej-kadrowej ścieżce. Oni byli świeżymi przybocznymi, ja w swoim czasie miałem już 4 lata w kadrze drużyny, w tym rok jako drużynowy.
Jest inaczej - nie powiedziałbym, że to gorzej, gdyby nie jedna obserwacja. Kurs pwd robimy w hufcu co roku, i co roku jedzie na niego >20 osób. Jednak tylko kilka osób otwiera w ogóle próbę przewodnikowską. Nie wydaje mi się, żeby problem leżał po stronie hufca (zewnętrznej). Mam wrażenie, że ci młodzi ludzie wyczuwają, że złożenie zobowiązania instruktorskiego to poważna deklaracja i odsuwają od siebie tę decyzję.
Moglibyśmy im mówić, że to nic takiego ta odpowiedzialność, ale to wymagałoby zmiany całego stylu pracy. Instruktor to dla nas duże słowo.
Co bym zmienił? Baden-Powell na pierwszych zbiórkach polecał robić gry i dać się "wyszaleć" chłopakom, zanim w ogóle powie się im coś o Prawie. Myślę, że ten sam mechanizm powinniśmy zastosować i u nas. W swoim szczepie zaobserwowałem, że nie jest łatwo zmotywować kadrę do wyjechania na drugi kurs: drużynowych. W efekcie mam wiele osób, które ukończyły tylko kurs pwd, a są przybocznymi.
Ci 17-latkowie jadą na kurs, bo chcą pomóc drużynowemu, chcą się przydać w kadrze. Potrzebują wiedzy o tym, jak robić fajne zbiórki, co to jest program pracy. Jeżeli "wkręcą się" w naszą organizację, to wtedy możemy zacząć pokazywać im, że za formami płynie ważna treść. I że można świadomie stosować te formy do osiągnięcia konkretnego celu wychowawczego. Że to jest "plastyczne".
Nie chcę jednak sugerować zamiany kolejności kursów pwd i drużynowych zbyt mocno. W te wakacje organizuję kurs drużynowych w nowej - leśnej - formule. Być może efekty będą lepsze? Niemniej, powyższe myśli towarzyszą mi od dłuższego już czasu. Korzystam z okazji, by się nimi podzielić.

PHM
Jedyna rzecz, która mnie zastanawia to ogromna liczba obowiązkowych kursów, które trzeba odbyć, by zostać komendantem szczepu lub namiestnikiem.
Realia w naszym hufcu są takie, że szczepy przejmują przewodnicy; czasem mają otwartą próbę phm. Po prostu taka jest rotacja pokoleń w naszym młodym środowisku.
Dla młodych ludzi obowiązkowy kurs do odbycia to przykry obowiązek i zderzenie z tą stroną harcerstwa, której nie lubią - zazwyczaj. Dlatego może byłaby możliwość, żeby kursy kom. szczepów/namiestników/KKK zintegrować jakoś z kursami phm?
Inna moja wątpliwość dotyczy w ogóle rozdzielenia tych kursów. Nie wydaje mi się, żeby harcerstwo dało się podzielić tak łatwo na działy: organizacja (kom. szczepu), program (namiestnictwo), kształcenie (KKK). Moim zdaniem kom. szczepu zdecydowanie więcej pracuje z kadrą, niż szef ZKK. To on ma wyzwanie, by utrzymywać motywację swoich drużynowych do działania, to on rozwiązuje ich problemy, to on jest na pierwszej linii inspiracji - także programowej (przynajmniej takie są realia mokotowskie).
Postulowałbym, by słowo PODHARCMISTRZ(YNI) oznaczało osobę, która zna się na harcerstwie i dobrze je zrobi, niezależnie od funkcji którą posiada. Nie wydaje mi się, byśmy potrzebowali dodatkowych obowiązkowych kursów dla nam./kom/ szczepu/KKK. Te treści możnaby częściowo wpleść do kursu phm, a częściowo odrzucić. Słowem: zaufajmy zielonej podkładce, dajmy spokój z OKK.

HM
Otworzyłem próbę po paru latach bojów z tą myślą. Słowo harcmistrz ma dla mnie bardzo dużą wagę emocjonalną: to mistrz harców, to autentyczny wódz i leśny człowiek. Czerwona podkładka oznacza mistrzostwo w tworzeniu magicznej harcerskiej atmosfery. To Sedlaczek, Gromski, Kamiński, Orsza, Zośka, Chytry Kot - i wielu innych. To moje wzory i autorytety.
Harcmistrz to druh, który przy ognisku potrafi opowiedzieć gawędę tak żywo obrazującą o co chodzi w harcerskim stylu, że od razu chce się za nim podążać. To mistrz innych instruktorów: ma zawsze dobrą radę, pomoże rozwiązać najtrudniejszy problem, jest osobową fontanną inspiracji.
Z takim nastawieniem zacząłem czytać wymagania na stopień hm i... rozczarowałem się. Odniosłem wrażenie, że z harcmistrzów robimy mistrzów organizacji - a nie metody, idei, ducha wartości. Te wymagania są bardzo techniczne. Niby to wszystko jest ważne, ale mam wrażenie, że ostatecznie harcmistrzowie są wypychani z "dołów" do "góry". Wszyscy, bez wyjątku.
Dlaczego nie można zrobić stopnia harcmistrza, będąc drużynowym? Albo choćby i samym komendantem szczepu? Czy każdy harcmistrz musi być komendantem hufca, szfem zespołu kształcenia, skarbnikiem chorągwi? Na pewno ich potrzebujemy - ale chciałbym wiedzieć, że jest też druga ścieżka, ścieżka o której mówi Marek Gajdziński.

Życzę owocnych obrad!
Czuwaj!