Na fanpejdżu Rady Naczelnej ZHP padło hasło do braci instruktorskiej o wysłanie uwag o systemie stopni instruktorskich. Załączam niżej list, który im wysłałem. Rada już się spotkała i z niecierpliwością czekam na ich wnioski!
Blog początkowo miał być o prawie harcerskim, ale nie tylko o nim mam ochotę pisać. Zaczynamy transformację!
Kurson
Szanowna Rado,
Przeczytałem przed chwilą Wasz apel na fb i chciałbym, choćby i na ostatnią chwilę, podzielić się moimi spostrzeżeniami.
Zdobywałem
ten stopień w ramach poprzednich wymagań, zamknąłem próbę po roku mając
20 lat. Kurs przewodnikowski (wtedy nieobowiązkowy) poprzedzający
otwarcie próby był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Skupiał się na
idei bycia instruktorem, na misji ruchu harcerskiego; budził w nas,
kursantach, ducha do działania, tworzył liderów z prawdziwego zdarzenia.
W
styczniu tego roku prowadziłem kurs pwd dla (średnio licząc) 17-latków i
brakowało mi głębszych rozmów o wspomnianych idei i misji. Trudno
porozmawiać o odpowiedzialności instruktora z młodymi ludźmi, świeżo na
harcerskiej-kadrowej ścieżce. Oni byli świeżymi przybocznymi, ja w swoim
czasie miałem już 4 lata w kadrze drużyny, w tym rok jako drużynowy.
Jest
inaczej - nie powiedziałbym, że to gorzej, gdyby nie jedna obserwacja.
Kurs pwd robimy w hufcu co roku, i co roku jedzie na niego >20 osób.
Jednak tylko kilka osób otwiera w ogóle próbę przewodnikowską. Nie
wydaje mi się, żeby problem leżał po stronie hufca (zewnętrznej). Mam
wrażenie, że ci młodzi ludzie wyczuwają, że złożenie zobowiązania
instruktorskiego to poważna deklaracja i odsuwają od siebie tę decyzję.
Moglibyśmy
im mówić, że to nic takiego ta odpowiedzialność, ale to wymagałoby
zmiany całego stylu pracy. Instruktor to dla nas duże słowo.
Co
bym zmienił? Baden-Powell na pierwszych zbiórkach polecał robić gry i
dać się "wyszaleć" chłopakom, zanim w ogóle powie się im coś o Prawie.
Myślę, że ten sam mechanizm powinniśmy zastosować i u nas. W swoim
szczepie zaobserwowałem, że nie jest łatwo zmotywować kadrę do
wyjechania na drugi kurs: drużynowych. W efekcie mam wiele osób, które
ukończyły tylko kurs pwd, a są przybocznymi.
Ci
17-latkowie jadą na kurs, bo chcą pomóc drużynowemu, chcą się przydać w
kadrze. Potrzebują wiedzy o tym, jak robić fajne zbiórki, co to jest
program pracy. Jeżeli "wkręcą się" w naszą organizację, to wtedy możemy
zacząć pokazywać im, że za formami płynie ważna treść. I że można
świadomie stosować te formy do osiągnięcia konkretnego celu
wychowawczego. Że to jest "plastyczne".
Nie chcę
jednak sugerować zamiany kolejności kursów pwd i drużynowych zbyt mocno.
W te wakacje organizuję kurs drużynowych w nowej - leśnej - formule.
Być może efekty będą lepsze? Niemniej, powyższe myśli towarzyszą mi od
dłuższego już czasu. Korzystam z okazji, by się nimi podzielić.
PHM
Jedyna
rzecz, która mnie zastanawia to ogromna liczba obowiązkowych kursów,
które trzeba odbyć, by zostać komendantem szczepu lub namiestnikiem.
Realia
w naszym hufcu są takie, że szczepy przejmują przewodnicy; czasem mają
otwartą próbę phm. Po prostu taka jest rotacja pokoleń w naszym młodym
środowisku.
Dla młodych ludzi obowiązkowy kurs do
odbycia to przykry obowiązek i zderzenie z tą stroną harcerstwa, której
nie lubią - zazwyczaj. Dlatego może byłaby możliwość, żeby kursy kom.
szczepów/namiestników/KKK zintegrować jakoś z kursami phm?
Inna
moja wątpliwość dotyczy w ogóle rozdzielenia tych kursów. Nie wydaje mi
się, żeby harcerstwo dało się podzielić tak łatwo na działy:
organizacja (kom. szczepu), program (namiestnictwo), kształcenie (KKK).
Moim zdaniem kom. szczepu zdecydowanie więcej pracuje z kadrą, niż szef
ZKK. To on ma wyzwanie, by utrzymywać motywację swoich drużynowych do
działania, to on rozwiązuje ich problemy, to on jest na pierwszej linii
inspiracji - także programowej (przynajmniej takie są realia
mokotowskie).
Postulowałbym, by słowo
PODHARCMISTRZ(YNI) oznaczało osobę, która zna się na harcerstwie i
dobrze je zrobi, niezależnie od funkcji którą posiada. Nie wydaje mi
się, byśmy potrzebowali dodatkowych obowiązkowych kursów dla nam./kom/
szczepu/KKK. Te treści możnaby częściowo wpleść do kursu phm, a
częściowo odrzucić. Słowem: zaufajmy zielonej podkładce, dajmy spokój z
OKK.
HM
Otworzyłem próbę po paru
latach bojów z tą myślą. Słowo harcmistrz ma dla mnie bardzo dużą wagę
emocjonalną: to mistrz harców, to autentyczny wódz i leśny człowiek.
Czerwona podkładka oznacza mistrzostwo w tworzeniu magicznej harcerskiej
atmosfery. To Sedlaczek, Gromski, Kamiński, Orsza, Zośka, Chytry Kot - i
wielu innych. To moje wzory i autorytety.
Harcmistrz
to druh, który przy ognisku potrafi opowiedzieć gawędę tak żywo
obrazującą o co chodzi w harcerskim stylu, że od razu chce się za nim
podążać. To mistrz innych instruktorów: ma zawsze dobrą radę, pomoże
rozwiązać najtrudniejszy problem, jest osobową fontanną inspiracji.
Z
takim nastawieniem zacząłem czytać wymagania na stopień hm i...
rozczarowałem się. Odniosłem wrażenie, że z harcmistrzów robimy mistrzów
organizacji - a nie metody, idei, ducha wartości. Te wymagania są
bardzo techniczne. Niby to wszystko jest ważne, ale mam wrażenie, że
ostatecznie harcmistrzowie są wypychani z "dołów" do "góry". Wszyscy,
bez wyjątku.
Dlaczego nie można zrobić stopnia
harcmistrza, będąc drużynowym? Albo choćby i samym komendantem szczepu?
Czy każdy harcmistrz musi być komendantem hufca, szfem zespołu
kształcenia, skarbnikiem chorągwi? Na pewno ich potrzebujemy - ale
chciałbym wiedzieć, że jest też druga ścieżka, ścieżka o której mówi
Marek Gajdziński.
Życzę owocnych obrad!
Czuwaj!